3 MAJ, 2015r. (o chemtrails).
Mimo wszystko, warto żyć i śnić.
Najpierw wymienię to - mimo, a potem dlaczego jednak warto...
MIMO…
- Mimo tajemniczej choroby morgellonów
- mimo tego, że w ciągu ostatnich kilku (7) lat wzrosła o 17% zachorowalność na nowy rodzaj nowotworów, szyi i głowy
- mimo mordowania lasów i wszystkiego, co w nich żyje
- mimo wyprzedaży majątku narodowego
- mimo tego, że na majowych kwiatach śliw i grusz nie ma pszczół – tylko jakieś dziwnej „urody” trzmiele
- mimo biedy w natarciu
- mimo coraz większego braku poczucia bezpieczeństwa
- mimo nieba, które w większości dni w roku, nie ma błękitu, ale brudno– mglisto– szary kolor, przez który przebija „światło” – podobne do słońca
- mimo lekarstw i szczepień, które zamiast poprawiać zdrowie – pogarszają
- mimo „selekcji” ziarna siewnego i dopłat z Unii, ziemia i żywe organizmy jałowieją i chorują, a chłop przestał być gospodarzem, rolnikiem: stał się ”producentem, biznesmenem”, jak by powiedziała moja śp. Babka Jadwiga „ot, czort wie co- ni pies ni wydra”.
- mimo coraz to „atrakcyjniejszych” rozrywek i „troski”, o kulturę - zamykamy się w domach
- mimo tego, że już nie mamy złudzeń, ciągle jednak dzielnie idziemy do urn – „wierząc”, że tym razem…, może…?
- mimo licznych haseł, o wolności i demokracji, mamy poczucie coraz silniejszego „knebla” we wszystkich dziedzinach naszej egzystencji…
- mimo tego wszystkiego, dla jednego dnia – 3 maja, 2015r. warto żyć i śnić – bo…, ale po kolei.
Obudziłam się, jak zwykle, o 5-ej, zajrzałam do trójki zwierzaków:
Droga, Wilka i Bemo - (lubię patrzeć, jak spokojnie śpią rozciągnięte wygodnie obok siebie). Zerknęłam jeszcze na bociany na moim podwórku. Stoją w swoim gnieździe – ich piękne, smukłe sylwetki zarysowują się wyraźnie w poświacie świtu. Zrobiłam kawę, usiadłam tak, aby widzieć – nie przeoczyć wschodzącego majowego światła.
Różne myśli kłębiły się po głowie…, i dobre i niespokojne, ale do bolesnego ucisku w środku ciała doprowadza myśl, o tym, że niebo znów będzie „zaorane” smugami chemtrails i że stopniowo – w ciągu kilku godzin zasnuje się brudną szarością – nawet, jak dzień zapowiadał się pogodny, to i tak słońce będzie zamglone i co najgorsze: zawsze towarzyszy temu zjawisku - z piekła rodem, złe samopoczucie. Rozdrażnienie, ból głowy, poczucie zimna, zmęczenie… (ludzie są coraz bardziej świadomi tego, że to nie są zwykłe smugi kondensacyjne samolotów odrzutowych). Przeciw chemtrails odbyła się w Poznaniu manifestacja – już po raz drugi w Polsce. Na świecie przybiera na sile. Wróćmy do dnia dzisiejszego – niedziela, ósma rano. Patrzę na niebo. Nie lecą i nie *rozpylają paskudztwa. Boże, niech już tak zostanie… I tak było. Czysty błękit, a między chmurkami słońce, prawdziwe słońce i grzeje. Inaczej się żyje, działa, myśli. Zwierzęta też są jakieś żywsze – skore do zabawy. Dużo zrobiłam dzisiaj. W euforii dotrwałam do zmroku - kiedy to księżyc wylazł z za stodoły i przeświecał przez młodziutkie listki brzozy. Pomyślałam – dla takiego jednego dnia warto żyć. Długo siedziałam nieruchomo wpatrzona w niesamowicie piękne światło zbliżającej się nocy. Czy jutro, 2015-05-03 - poniedziałek, też tak będzie…?
2015-05-04 – poniedziałek. Obudziłam się niezwykle późno – jak dla mnie. Spojrzałam w niebo, niestety: przeklęte „paski” już rozmazują się, ale jeszcze widoczne, a niebo…? Szaro – brudne. Słońce gdzieś tam jest - sączy się, jak przez rozlane brudne mleko. „Reduktorzy” życia przelecieli – zrobili swoje. Znowu to poczucie zimna i smutku, bo to nie wpływa tylko na fizykę organizmu – to deprymuje.
*Rozpylacze trucizn, pojawiają się przed zachodem słońca i rano ok.7-ej). Często spoglądałam na niebo z obawą, że znów nadlecą przeklęte maszyny- a za niemi smuga trujących cząsteczek, przeważnie nadlatują od wschodniej strony, (przynajmniej tak je obserwuję z miejsca gdzie mieszkam).
2015-05-05 – wtorek, 5:23. Mglisto, szaro, „mrozkowato” – tak by powiedziała Monika.