na Rzecz zachowania Naturalnego Piękna Wsi i Godną Starość

BRĄZA, cz. II.

"Problem" otrzymał na imię BRĄZA. No cóż, póki co - trzeba odpchlić, odkleszczyć, odrobaczyć, odkarmić, uspokoić, a później zobaczymy. Pojechałam do Siemiatycz, porozmawiałam z Panią dr Kupiłam 20kg. karmy, obróżki i kropelki na kleszcze, pastylki na robaki, umówiłam się na szczepienie i wróciłam do chaty.
Nie powiem – z lekkim niepokojem, co też tam się dzieje? Brązy nie było. Trudno, albo przyleci, albo odleci. Określenie – przyleci, nie jest gołosłowne – ona nie chodzi, ona lata. To jest trucht, ciągły trucht. Podobno najlepszym sposobem w sytuacji zagrożenia, jest nieustanne przemieszczanie się, zmiana miejsca i to szybko. Pytam Maka" ...no, gdzie jest twoja nowa kumpelka..? "Bezbłędnie zrozumiał. Poleciał za stodołę. Jest. Siedzi pod sosenką w pozycji - waruj i patrzy. Podchodzę spokojnie, nie wyciągam ręki, (aby nie przypominać jej, do czego może służyć ręka człowieka), przykucam w pewnej odległości i mówię – "chodź do mnie..." nie ruszyła się, wstałam pomału i wycofując się tyłem, odeszłam. Jednak za chwilę poszła za mną pod chatę. Zostawiłam więc ją w spokoju i zajęłam się swoimi sprawami. Właściwie o niej zapomniałam. Po jakimś czasie Bemo zaczął się dziwnie kręcić, tam i z powrotem wchodził, wychodził – nawet mnie to zirytowało. Zaraz, zaraz, chciał na coś zwrócić moją uwagę. Wyglądam oknem i co ja widzę; Brąza zrobiła generalny porządek w moim śmietniku. Wszystko fruwało. Koszmar! Boże! Jak ona jest wygłodzona..? Nakrzyczałam na nią "pro - forma" i zaczęłam zbierać śmieci. No cóż, z dziećmi i z czworonogami zawsze jest "mały" kłopot, a to dopiero początek. Przecież mam kota, też znajda. Nazywa się Droga. Jechałyśmy z córka zimą, (- 28* na termometrze), zamarzniętą drogą z Mętnej do Mielnika, nagle "... Mamuś, Mamuś, tam coś siedzi! Nie, to pewnie kamień, odpowiadam. "To coś żywego" Pomyślałam - to coś znowu będzie na mojej głowie, jak za dawnych dobrych lat. To coś, okazało się maleńkim, kociakiem. Skąd na środku drogi między Mielnikiem, a Mętną w zimie takie małe kocie..? Ani chybi –człowiek pomyślał tak "zmyślnie" jak się pozbyć stworzenia. Monika podeszła, pochyliła się, a on po prostu skoczył, wtulił się w ciepło jej ramion, no i jest "Droga" i jest kłopot, bo Brąza okazała się "pies na koty" Na razie Droga wchodzi oknem, Bemo gankiem, Brąza przez taras, a staruszka Maka trzeba podtrzymywać, kiedy przechodzi przez próg, aby nie poleciał na pysk i nie wybił sobie kłów – ma jeszcze całkiem niezłe. Wracając do Brązy – jest inteligentna, bystra, zdeterminowana na przeżycie i niebezpieczna dla wszystkiego, co może stanowić pokarm. Dziś drugi dzień jej obecności. Znalazłam obrożę Many – będzie w sam raz dla Brązy. Nagle skowyt i panika. No, to już wiemy czym była "tresowana". Wystarczyło, że zadźwięczała klamerka... Zaczęłam więc przyzwyczajać do obroży zakładając jej na szyję kawałek szmaty. Idziemy na spacerek. Dla Bema słowo spacerek jest magiczne. Brąza pobiegła jakby nigdy nic za nim. Buszowali w zaroślach, jak dwoje starych przyjaciół. Wróciliśmy po godzinie. Przygotowałam jedzenie i zaczęłam się zastanawiać, jak by to zaaranżować bezkonfliktowo tym razem. Makowi dałam więc w domu, Brązę wywabiłam za chlewik, a Bemowi postawiłam miskę koło starego stołu przy piwnicy. Brąza oczywiście otrzymuje podwójną porcję. Nagle widzę... leci... bezbłędnie w kierunku jedzącego spokojnie Bema. Znów bezpardonowa szarża na jedzenie kolegi, ale tym razem dla Bema, to naprawdę było za wiele! Jeszcze nikt nigdy w życiu nie ośmielił się żreć z jego miski. Zakotłowało się, zacharczało, skowyt, pisk, jęki. Stół wyleciał w powietrze... A niech się dzieje co chce, niech sobie radzą. Poszłam do chaty. Widzę przez okno, jak poleciała w stronę pola z podkulonym ogonem i skowytem. Bemo spokojnie dokończył swoją porcję. Wróci, czy nie? Nie było jej może ze dwie, trzy godziny. Jednak przyszła, lekko po poboczu podwórka, ale przyszła. Bemo nie był zbyt życzliwy dla niej. Będzie problem, na sto procent! Na wszelki wypadek poprosiłam Bema do chaty. Brąza została na zewnątrz. Za chwilę zniknęła. Ah! Niech leci. Przyleci. Siedząc przy komputerze na tarasie, moje uszy zarejestrowały rozpaczliwy "krzyk" – kury. Pomyślałam – znowu sąsiadce lis zadusił biedną kurę.


     

Mętna na Podlasiu, Maj 2009r

Nawigator

Licznik odwiedzin

160329
Dziś 6
Ostatni tydzień166
Ostatni miesiąc803
Ogółem160329