na Rzecz zachowania Naturalnego Piękna Wsi i Godną Starość

„TO TE…, Z LASU” (audio)

Zanim ją poprowadzili w 13 dzień czerwcowego ranka 52r.– (miała 44 lata), taką drobną, smutną, skurczoną w sobie - najpierw dużo się działo: nocami ciche pukania w okno, szepty, przykręcona lampa naftowa - tak, że tylko maleńki półksiężyc knota się tlił. Czasami błysk latarki i…, ten gęsty, ciężki odór palonych skrętów z machorki.
Udawałam, że śpię; oblana zimnym potem - nie wiem, czy z emocji, czy ze strachu.
Przez szparę w drzwiach między kuchnią, a pokojem widziałam, jak składali i rozkładali broń; (do dziś ten odgłos przyprawia mnie o „gęsią skórkę”), a w koszyku pod kartoflami: naboje, granaty…? Bałam się, ale pocieszałam siebie – że przecież drzwi mnie uchronią. Te drzwi jeszcze istnieją - w zrujnowanej chacie w Sutnie.


O tej chacie, (jak już wspominałam) będzie dużo - „W Czasoprzestrzeni”.
Chatka jest tego warta – to (mój) symbol losu: „Tych z Lasu”, tych - ”Wyklętych”, tych - „Niepokonanych”, ale i tych dzisiejszych pozornie „wygranych” – „moralnych pustostanów”.

Po wyjściu „Tych z Lasu” – (dla miejscowych zwolenników Władzy Ludowej, do dziś – „banda”), szybko otwierałam okno – zanim wróci Matka; wdychałam świeże powietrze ogrodu, wsi. Było mi zimno, szczękałam zębami, ale musiałam uwolnić się od zaduchu machorki.

Którejś nocy, z okna pokoju w którym spałam - wychodzącym na ogród w stronę Bugu, dawano latarką znaki. Długo to trwało… Potem, jak ten ktoś – mężczyzna wyszedł, i zapanowała cisza, jak makiem zasiał…, wylazłam spod pierzyny i podeszłam do okna. Wślepiałam się w noc nad Bugiem i wydawało mi się, że też widzę jakieś światełka…

Świt przychodził, jak zawsze tajemniczy i piękny: zimą, latem, jesienią, czy wiosną. Zaczynał się pianiem kogutów, trzaskaniem ognia pod ścianówką, odgłosem przesuwanych fajerk na kuchni i mrocznym światłem przykręconej lampy.
Mimo chłodu wolałam zimowe świty. Mogłam bez końca przyglądać się malunkom na szybach, które wymalował mróz: kwiaty, liście, gwiazdki, chmury; rozpoznawałam nawet skrzydła i twarze aniołów.

Którejś nocy, „spokojnej” nocy obudził mnie straszliwy huk- trzask…?
Matka wpadła do pokoju, wyrzuciła z szafy bieliznę pościelową i zaczęła drzeć prześcieradło. Potem - przez kilka tygodni Ojczym moczył w rumianku obie dłonie. Wygoił, ale pozostał bez opuszków na wszystkich palcach.

Dzisiaj…? Nie byłoby tak łatwo. Skąd wziąć prawdziwy rumianek…?
Już nie rośnie – ot tak sobie na przychaciu, jak kiedyś. Trzeba by do apteki…, a apteka, daleko - 20 km., stąd, a gdyby nawet i blisko…, lepiej, żeby nikt się nie dowiedział – mogą się domyślać, ale „wiedzieć” nie powinni. „Ot…, wsadził w maszynę i po palcach…”. Tak lepiej dla wszystkich.

 

Nawigator

Licznik odwiedzin

152071
Dziś 4
Ostatni tydzień64
Ostatni miesiąc101
Ogółem152071