na Rzecz zachowania Naturalnego Piękna Wsi i Godną Starość

JAK UMIERAJĄ MAŁE OJCZYZNY

„KOLONIŚCI” z Sutna – JAK UMIERAJĄ MAŁE OJCZYZNY – z niemi KRAJ…?

Na Kolonii, (oddalonej od wsi Sutno ok. 5 km.) u Szczepalińskich nie było wody. Podobno była dawno temu: i studnia bardzo głęboka, i woda, ale Niemcy wrzucili granaty, bo „te z lasu” – partyzanci mogli i tam się chować… Podobno wywiązała się krótka potyczka – partyzanci uciekli w las, a rozwścieczeni Niemcy zrównali siedzibę z ziemią. Chatę i cały dobytek spalili. Wyprowadzili dwa konie i źrebaczka – te były dla nich przydatne… Stary Szczepaliński, ojciec Stanisława, obyty w świecie – (jak tysiące Polaków wyemigrował kiedyś za chlebem do Kanady, ale wrócił), znał więc trochę języki obce; dogadał się z Niemcami i ocalił źrebaka. „… kto wie, (jak mówi Zbigniew mój przyrodni brat) czy to nie ten sam - nasz wierny i pochowany na Kolonii, Karuś ?

Kiedyś takich zwierząt nie sprzedawano na mięso…”

Dół po studni jeszcze jest – odnalazłam go. Po chacie ani śladu, tylko morze barwinku. Tuż przy olbrzymiej dostojnej brzozie, (co pamięta mój dziecięcy wiek) widać resztki po budce do suszenia grzybów i krzyż. Krzyż, Matka i mój Ojczym Stanisław postawili tam na pożegnanie ich ukochanej Kolonii.

 

Los, brak perspektyw- (lata sześćdziesiąte) i umęczone zdrowie Matki po wyjściu z więzienia w 56r., (wyrok 7 lat za działanie na „szkodę Władzy Ludowej”), ale głównie beznadzieja egzystencji: panoszące się w urzędach „czerwone robactwo” oddaliły ich od tego pięknego kawałka roli - tylko oddaliły… Nigdy dobrowolnie nie przekazali, ani jednej piędzi rodzinnej ziemi w zamian za kilkaset zł. renty – jałmużny.

Prawomocny akt własności i krzyż strzegą i patrzą z niepokojem, jak „ktoś” wycina dorodne sosny samosiejki i grodzi żerdziami piękny kwadrat pola, jak swój.

Wróćmy do wody. Jeździliśmy po nią do Melechów, a potem do Idzikowskich – (ok. 1 km. od naszej Kolonii). Karuś, poczciwina wierna raz na dwa tygodnie ciągnął po leśnej drodze wóz z ogromną beczką - metalowa cysterna wypełniona wodą.
Wyprawa do sąsiadów po wodę była też okazją do podtrzymywania sąsiedzkich kontaktów i lekarstwem na niebezpieczne odosobnienie – izolację w „ ludzkiej głuszy”.
Zdarzało się, że i mnie zabierano ze sobą, ale dla dzieciaka to raczej nuda… Jedli, pili samogon, palili machorkę, śmiali się do rozpuku, i opowiadali, opowiadali różności…
Czasami ściszali głosy, a mnie wypraszali –
„… idź no zobacz, czy Karuś stoi spokojnie…”
Karuś zawsze stał spokojnie - cierpliwie skubał listki z jabłonki, a ja nie byłabym sobą, gdybym nie chciała wiedzieć co też oni tam robią…? Zakradałam się pod okno, stawałam na jakimś zaimprowizowanym podwyższeniu i podglądałam. Nie wiele widziałam, bo przykręcali lampę, wynosili się z latarką do sieni - gdzie stały worki ze zbożem i coś tam majstrowali. Jedna dla mnie z tego płynęła „korzyść” – do dziś nie boję się nocy w lesie. Mam wrażenie, że widzę jak kot.
No i te świetliki…
Świetliki świętojańskie - chyba w czerwcu zaświecają na odwłoku swoje „diamentowe” latarenki i przywabiają się na miłosne RV.

O zachodzie, kiedy słońce robi się senne, ściele łóżko horyzontu, wtedy wschodzą słoneczka świetlików i wiesiołka.
Promienie – płatki wiesiołka jarzą się jasnym złotem, świetlików…, chłodną poświatą diamentów. Wiesiołek gasi latarenki, gdy zapada szary mrok, a świetliki długo jeszcze harcują to tu, to tam, w rytm kumkania żab.

W gąszczu gałęzi starej rozłożystej antonówki – tuż przy drodze był też krzyż.
U Słowian krzyże, jakże często stawia się na pożegnanie. Wzniosły symbol przywiązania i przesłanie do Boga o opiekę nad opuszczanym miejscem - prośba o wybaczenie… ?

Przechodząc tamtędy wiele razy, zatrzymywałam się, patrzyłam na *osobliwe piękno tego miejsca. Siadałam na podwalinach obrośniętych mchem, ale idealnie znaczących kształt dawnej chaty myślałam- takie miejsca trzeba chronić !
Można by zaaranżować ten maleńki skrawek starego siedliska dla turystów, amatorów ciszy i przyrody lasu - coś w rodzaju „historycznego zacisza”.
Wystarczy oczyścić z krzaków, postawić skromną ławeczkę pod dostojną lipą i tabliczkę informującą:
„To było niegdyś gniazdo rodzinne Idzikowskich”
Zachowałaby się pamięć, o wspaniałych, dzielnych ludziach naszych okolic – „Kolonistach z Sutna” i ciekawy zakątek.
Postanowiłam: jak będzie nowy wójt porozmawiam z nim…
Niestety ! Spychacz okazał się szybszy –
zdążył wszystko zrównać z ziemią

- Żal mi przepięknej lipy – mogła być pomnikiem przyrody. Oto co z niej zostało...

- To była piwnica wymurowana - w głąb ziemi na ok. 1,50m.

- druga piwnica–„ziemianka”, ale z wymurowanym podłożem.

- resztki po studni, która nam zapewniała życiodajną wodę…

- Idąc od strony wsi Mętna, drogą - (tuż przy ich siedlisku w kierunku Sutna) drzewa stykały się koronami, tworząc piękną aleję… Z prawej strony wycięto je w pień i jak na urągowisko, pozostawiono to jedyne uschłe…
Czyżby leśnicy mieli więcej wrażliwości – świadomości i w ten „dyskretny”, ale wymowny sposób odnieśli się do dewastacji…?
Zawsze czułam i czuję dla tych osobliwych ludzi, wiele szacunku.

Wróćmy do naszej - mojej kolonii.
Kiedy Karuś zaczynał uderzać kopytem w ziemię i cichym, mrukliwym rżeniem dawał znać, że ma dość, wtedy przypominano sobie też i o mnie.
Skulona na progu u wejścia do sieni po prostu spałam. Było mi trochę zimno, ale czułość Matki i Babci Jadwigi wynagradzały wszystko – wprawdzie po powrocie z Kolonii do chaty w Sutnie, nie obyło się, bez babczynego gderania, że „… dzieciaka przeziębisz...’’ itp., ale nic to. Najczulszą jednak troskę o mnie wyczuwałam od Dziadka Jana. Niewiele mówił, ale jego słowa - nauczanie, były niezwykle mądre, spokojne…
Mój przyrodni brat Zbigniew, dzisiaj mi trochę jego przypomina, ( mimo problemu z jakim się boryka).

Pamiętam, jak Dziadek Jan – (ten ze strony Matki), cierpliwie uczył mnie przyszywać guziki, wiązać kokardy i sznurowadła, obierać kartofle, prowadzić konia…, a opowiadanie, o tym, jak łapał gołymi rękami borsuka rozniecało moją wyobraźnię do „czerwoności”.
To także dzięki jego mądrości wieś Sutno, nie poszło z dymem. (Opiszę ten incydent w dalszych odcinkach mojej
„W czasoprzestrzeni”).

Jest oczywiste, że na naszą osobowość ogromny wpływ mają doświadczenia z dzieciństwa, ale w większości miejsce we mnie zajmuje uczucie wdzięczności; w ogóle za istnienie ludzi, za ICH istnienie.

 

 

ENGRAM - SUTNO - PIĘKNY ŚWIAT MOJEGO DZIECIŃSTWA
Odebrane

Stanisław …. (@gmail.com)
09.11.2013
do mnie

Witam Panią, Pani Marto.
Ja urodziłem się i dzieciństwo spędziłem w Sutnie. Po studiach znalazłem sobie nową małą ojczyznę, gdzie od 43 lat mieszkam. Obserwuję Pani Engram. Także miewam nostalgiczne tęsknoty za cudownym światem mojego dzieciństwa. Jednakże dla mnie ważniejsza jest: przyszłość, rozwój. Do Sutna nie powróciłem, udzielam się wnukom. Córka jest właścicielem dwóch odziedziczonych działek w obrębie wsi Sutno. W Sutnie bywam przejazdem jeden raz w roku, odwiedzając groby bliskich.
W pamięci z lat młodości zostało wiele epizodów, więcej z Pani bratem Zbyszkiem, był moim dobrym szkolnym kolegą. Panią pamiętam mniej, mgliste obrazy: na skuterze Osa, opalającej się nad Bugiem. Tyle pozostało w pamięci. Rodzina Pani była dla mnie wyższą sferą, mieliście kolonię, zazdrośnie patrzyłem. Pani stała się najsłynniejszą z osób, które wiek dziecięcy spędziły w Sutnie. Zrobiła Pani karierę. Gratuluję: urody, osobowości, talentu, wychowania itp.
Magia Sutna, znikła i nie powtórzy się, nie uratuje jej Pani. Nie ma już „ Sutna” i nie będzie. Jest inny czas, inni ludzie. Zaginęły: łany uprawne, letni gwar rozbawionej dziatwy, piaszczysty  brzeg Bugu z łachami i mnóstwem ryb, lasy pełne grzybów, trud miejscowych, mroźne i śnieżne zimy ze szczygłami. Nie ma polnej drogi przez wieś, jest asfalt z wybrukowanymi chodnikami. Nie ma dzieci, ludzi coraz mniej. Magia Sutna to jedno mgnienie w bycie świata. Trzeba się z tym pogodzić. Nie uratuje się tego czasu w tym wcieleniu.

A teraz,
udzielam Pani duchowego wsparcia w odnalezieniu obrazów ze szkoły. Ma to sens. Moja wyobraźnia też kształtowała się na nich, pamiętam jak długie chwile gapiłem się w te obrazy zamiast uczyć się. Nie wiedziałem, że ich nie ma. Związane z historią tej ziemi powinny znaleźć należne miejsce na ekspozycję. Myślę, że trzeba pytać byłych długoletnich nauczycielek, Pani Suprunowicz z Wajkowa, Pani Kingi Mormol z Sutna, ostatniej kierowniczki Pani Sejbuk.  Na pewno sprawa nie dotyczy kierowniczki z naszych czasów - jak dobrze pamiętam - Pani Telimeny Adamiak. Może w tej sprawie pomóc Stanisław Filipiuk, który każdego roku na okres wakacji  z całą rodziną zjeżdża do Sutna. Były bliski Pani sąsiad.
Po drugie,
jestem mi trochę przykro z faktu, że Pani osiedliła się w Mętnej, a rodzinny dom 5 kilometrów dalej opuszczony umiera stojąc. Zarośnięty.  Czyż nie powinna Pani zrobić trochę porządku, z zachowaniem fasady i ducha, którego w sobie ma. To najlepszy dom w świecie, a zdradzony przez domowników.
Przepraszam, jeżeli w czymkolwiek Panią uraziłem, mam osobisty i emocjonalny stosunek do Sutna.
Życzę 100 lat życia w zdrowiu, w społecznym uznaniu, na Podlasiu w emocjach z dziecinnych lat.
W załączeniu wysyłam zdjęcie uczniów klas 5-7 Szkoły Podstawowej w Sutnie w roku szkolnym najprawdopodobniej 1957/1958.
Z poważaniem.

Panie Stanisławie
Dziękuję za zdjęcie i list. Przepraszam, że tak długo nie odpowiadałam, ale musimy rozporządzać materiałami zależnie od planu, który Fundacja Engram przewiduje.
Teraz jesteśmy w temacie, o ginących Małych Ojczyznach.
Co do obrazów I. Pieńkowskiego podarowanych Naszej szkole, z radością Pana informuję, że się „odnalazły” -
spowodowałam również i to, że zostały zaprezentowane na sesji Rady Gminy. Przygotowujemy obszerny materiał, który ściśle wiąże się z tym tematem.

Losy poszczególnych jednostek rodzą Małe Ojczyzny, a te tworzą Los Narodu. Kiedy się dewastuje Małe Ojczyzny - ginie Kraj, bo ginie ziemia – ginie polska wieś.
Samorządy jej nie bronią. Wyprzedają na licytacjach, rozgrabiają pod „inwestycje”– przeważnie źródło dochodów
dla już bogatych, ale nie dla rdzennych mieszkańców.

Siedliska - „czyjeś” rodzinne gniazda nie są bronione, ni chronione. Ich prawowici właściciele są nadal biedni, i ciągle bezbronni wobec rodzimej „ pierestrojki”.
Ojcowizny nasze stały się judaszową monetą w przetargach tych „oficjalnych” i tych cicho – ciemnych…
Komornicy teraz, także mają „swoje złote pięć minut” –
jak nigdy!

*Na szczęście, udało się utrwalić na fotografii i w dokumentach wiele takich– barbarzyńsko zniszczonych miejsc-
(już za „świetlanej demokracji”.)

 

Nawigator

Licznik odwiedzin

159998
Dziś 36
Ostatni tydzień60
Ostatni miesiąc472
Ogółem159998