POSIEDUCHY (od - posiadywać)
Mam w sobie tyle "dobra i majątku" - tak wiele różności zawartych. Jest we mnie i pozostanie na zawsze Sutno – Polska wieś nad brzegiem Bugu.
Bug - dzika rzeka, piękna rzeka. Nie wiem, czy i teraz siadują na ławeczkach pod płotem dziewczyny i śpiewają ? Pamiętam w porze żniw, po upalnym dniu, po obrządku – kiedy się umyło nogi, wydoiło krowy i zjadło kolację – szło się na "POSIEDUCHY"
Zbierali się chłopcy, dziewczyny, starzy i dzieci. Dzieciaki te starsze, ganiały po gościńcu do czarnej nocy, maluchy szły spać z kurami, żaby kumkały dość długo w noc, świerszcze uspokajały się wcześniej. Kiedy na ławeczce zostały już tylko jedna, lub dwie osoby – w milczeniu, wtedy słychać było głos miłości. Niósł się ze stodoły – tej na prawo, albo z tej na lewo, albo z tej jeszcze dalej ... Na drugi dzień, wsiowa tajemnica, "spacerowała" sobie po gościńcu, nie wymawiając imion – choć wszyscy je znali.
Miałam dużo szczęścia – dane mi było przeżyć dzieciństwo Tam. Zastanawiam się - co noszą w sobie dzisiejsi młodzi ...? Z czego oni wykrzeszą "Nobla" w swojej literaturze...?
Paryż, sierpień,1986 r.
SIERPIEŃ 2002r.
Jestem na krótko - kilka dni, w moim kochanym Sutnie - odpocznę w ciszy wiejskiej. Tak naprawdę, to ciszą wiejską nazywam; pianie kogutów, muczenie krów, rżenie koni, odgłosy ludzkiej krzątaniny w swoich obejściach, szum wiatru, szelest deszczu... i wiele, wiele innych naturalnych odgłosów prostej egzystencji - zakodowanych w każdym z Nas i na zawsze tworzących Nasze Engramy. Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak mówi Rene Dubos, w swojej wspaniałej książce – TYLE CZŁOWIEKA, CO ZWIERZĘCIA, że kwiatek w doniczce, na parapecie okna w bloku, czy chomik w klatce, to nasza obrona przed tęsknotą za utraconą Ojczyzną - Ziemią" Być może w ten żałosny sposób, chronimy siebie przed szaleństwem cywilizacji, bo... czy... , aby na pewno nasz organizm ma nieograniczone możliwości przystosowywania się..? Mój nie!
Wracając do Sutna. Podróż z Berlina trudna, w upale, w korku na przejściu w Świecku i na koszmarnej drodze aż do Warszawy - zatrzymałam się tylko na jedną noc – chciałam, jak najszybciej do Sutna, psy też. Rozpakowałam rzeczy, nakarmiłam zwierzaki, wypiłam piwo i położyłam się na Babczynym, na czerwono pomalowanym, łóżku - (autentyczne łóżko na którym spała moja Babcia – Jadwiga). Niestety, nie dane mi było rozkoszować się wiejską ciszą - teraz w pejzaż sielskich dźwięków, wpisał się ryk kombajnu - to taka kosiarko - młockarnia w jednym. Olbrzym. Jezu! Gdzie on lezie..? Na ogród..? Tak! Wyobraźcie sobie skrawek ziemi, – resztka z wielohektarowego gospodarstwa, pozostawiona byłemu gospodarzowi na "dogorywanie" z rentą - jałmużną, a jakże. Na tym maleńkim skrawku zasianego żyta - obok piekielnej maszyny, uwija się kilkoro ludzi. Oczom nie wierzę. Wygląda to karykaturalnie. Maszyna z piekła - raczej z kołchozu rodem, co chwila staje – coś się psuje - moment ciszy... jakiej ciszy..? Lecą przekleństwa tak straszne i gęsto, że już wolę ryk kołchozowej maszyny. Wreszcie kombajn ściął i wymłócił co trzeba, a żniwiarze - pożal się Boże, wracają po "ciężkiej" pracy do domu, wlokąc się za kombajnem, jak psy. No nareszcie... może uda mi się przysnąć. Nic z tego!
Pod sklep – punkt pomocniczej sprzedaży - (geesowski reżym), zainstalowany na "naszym" podwórku - zajeżdża z piskiem opon, biała limuzyna. Opuszczone wszystkie szyby i muzyka na max – decybelu. To miejscowy "przedstawiciel" wybrany i powołany do reprezentowania i dbania o moją wieś. Schodzą się też i "żniwiarze" - piwko prze na pęcherze i "wzbogaca" już i tak bogaty słownik... Nie, to nie do zniesienia. Uciekam nad Bug. c.d.n.
Zbierali się chłopcy, dziewczyny, starzy i dzieci. Dzieciaki te starsze, ganiały po gościńcu do czarnej nocy, maluchy szły spać z kurami, żaby kumkały dość długo w noc, świerszcze uspokajały się wcześniej. Kiedy na ławeczce zostały już tylko jedna, lub dwie osoby – w milczeniu, wtedy słychać było głos miłości. Niósł się ze stodoły – tej na prawo, albo z tej na lewo, albo z tej jeszcze dalej ... Na drugi dzień, wsiowa tajemnica, "spacerowała" sobie po gościńcu, nie wymawiając imion – choć wszyscy je znali.
Miałam dużo szczęścia – dane mi było przeżyć dzieciństwo Tam. Zastanawiam się - co noszą w sobie dzisiejsi młodzi ...? Z czego oni wykrzeszą "Nobla" w swojej literaturze...?
Paryż, sierpień,1986 r.
SIERPIEŃ 2002r.
Jestem na krótko - kilka dni, w moim kochanym Sutnie - odpocznę w ciszy wiejskiej. Tak naprawdę, to ciszą wiejską nazywam; pianie kogutów, muczenie krów, rżenie koni, odgłosy ludzkiej krzątaniny w swoich obejściach, szum wiatru, szelest deszczu... i wiele, wiele innych naturalnych odgłosów prostej egzystencji - zakodowanych w każdym z Nas i na zawsze tworzących Nasze Engramy. Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak mówi Rene Dubos, w swojej wspaniałej książce – TYLE CZŁOWIEKA, CO ZWIERZĘCIA, że kwiatek w doniczce, na parapecie okna w bloku, czy chomik w klatce, to nasza obrona przed tęsknotą za utraconą Ojczyzną - Ziemią" Być może w ten żałosny sposób, chronimy siebie przed szaleństwem cywilizacji, bo... czy... , aby na pewno nasz organizm ma nieograniczone możliwości przystosowywania się..? Mój nie!
Wracając do Sutna. Podróż z Berlina trudna, w upale, w korku na przejściu w Świecku i na koszmarnej drodze aż do Warszawy - zatrzymałam się tylko na jedną noc – chciałam, jak najszybciej do Sutna, psy też. Rozpakowałam rzeczy, nakarmiłam zwierzaki, wypiłam piwo i położyłam się na Babczynym, na czerwono pomalowanym, łóżku - (autentyczne łóżko na którym spała moja Babcia – Jadwiga). Niestety, nie dane mi było rozkoszować się wiejską ciszą - teraz w pejzaż sielskich dźwięków, wpisał się ryk kombajnu - to taka kosiarko - młockarnia w jednym. Olbrzym. Jezu! Gdzie on lezie..? Na ogród..? Tak! Wyobraźcie sobie skrawek ziemi, – resztka z wielohektarowego gospodarstwa, pozostawiona byłemu gospodarzowi na "dogorywanie" z rentą - jałmużną, a jakże. Na tym maleńkim skrawku zasianego żyta - obok piekielnej maszyny, uwija się kilkoro ludzi. Oczom nie wierzę. Wygląda to karykaturalnie. Maszyna z piekła - raczej z kołchozu rodem, co chwila staje – coś się psuje - moment ciszy... jakiej ciszy..? Lecą przekleństwa tak straszne i gęsto, że już wolę ryk kołchozowej maszyny. Wreszcie kombajn ściął i wymłócił co trzeba, a żniwiarze - pożal się Boże, wracają po "ciężkiej" pracy do domu, wlokąc się za kombajnem, jak psy. No nareszcie... może uda mi się przysnąć. Nic z tego!
Pod sklep – punkt pomocniczej sprzedaży - (geesowski reżym), zainstalowany na "naszym" podwórku - zajeżdża z piskiem opon, biała limuzyna. Opuszczone wszystkie szyby i muzyka na max – decybelu. To miejscowy "przedstawiciel" wybrany i powołany do reprezentowania i dbania o moją wieś. Schodzą się też i "żniwiarze" - piwko prze na pęcherze i "wzbogaca" już i tak bogaty słownik... Nie, to nie do zniesienia. Uciekam nad Bug. c.d.n.